— Jestem dyrektor Cabiński...
Stała, nie mogąc słowa przemówić z gwałtownego wzruszenia.
— Pani raczyła mnie wezwać?... — wyrzekł i ukłonił się z godnością, na znak, że gotów jest słuchać.
— Tak... proszę pana... dyrektora. Chciałam prosić... możeby... — jąkała się, nie znajdując na razie słów odpowiednich.
— Proszę, niech pani spocznie... niech się pani uspokoi... Czy to co tak ważnego?... — szeptał, pochyliwszy się ku niej, a jednocześnie mrugał znacząco na patrzących się aktorów.
— O, bardzo ważne!... — odpowiedziała podnosząc twarz na niego. — Chciałam prosić pana dyrektora o przyjęcie mnie do teatru.
To ostatnie zdanie wypowiedziała szybko, jakby obawiając się, aby jej odwagi i głosu nie zabrakło.
— A!... tylko tyle?... angażować się panna chciała?...
Wyprostował się i przymrużonemi lekceważąco oczyma wpatrywał się krytycznie w jej twarz.
— Umyślnie przyjechałam... Pan dyrektor nie odmówi mi, prawda?...
— U kogo pani byłaś?
— Kiedy nie rozumiem... nie wiem, co...
— W czyjem towarzystwie?... gdzie?...
— Nie byłam jeszcze w teatrze. Przyjechałam z prowincyi umyślnie.
— Nigdzie!?... Nie mam miejsca!
I zawrócił się do odejścia.
Jankę pochwycił jakiś rozpaczliwy strach, że odej-
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/064
Ta strona została skorygowana.