— Obywatelom masz pani czas głowę zawracać, robić intrygi, obgadywać przed prasą, jeździć po Marcelinach... to jest czas!... — syczała Cabińska.
— Pilnuj lepiej dyrektorowa swoich facetów i swoich dzieci... ode mnie ci zasię!...
— Dyrektorze! ubliża mi ta jakaś...
— Proszę o rolę... Zaśpiewasz pani sobie w chórach, kiedy partyi nie możesz.
— O, nie!... właśnie teraz grać ją będę!... Nie dbam o podłe intrygi!
— Do kogo to pani mówisz?... — zawołała Cabińska, zrywając się z krzesła.
— No, choćby do pani.
— Nie jesteś pani w towarzystwie!
— A zdychajcie tu sobie! — zawołała, rzucając rolę w twarz Cabińskiego. — To dawno wiadomo, że w waszem towarzystwie niema miejsca dla uczciwej kobiety!...
— Precz stąd, podła awanturnico!
— Drwię sobie z ciebie, stara ropucho!... Mam już dosyć waszej szopki!...
— Idź, idź!... przyjmą cię... w Koryncie!
— Pójdzie do dziedzica na guwernantkę — zawołała szyderczo Majkowska.
— Zaczekam, aż dyrektorowa założy ten Korynt... ze swoich córek!
Cabińska poskoczyła do niej, ale w połowie drogi stanęła raptownie i wybuchnęła płaczem.
— Boże mój! moje dzieci!... Jasiu!... moje dzieci!...
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/075
Ta strona została skorygowana.