Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/085

Ta strona została skorygowana.

ostrym, energicznym głosem stara, i okrągłe, sowie oczy, wlepiła przenikliwie w Jankę.
— Jeszcze nie zupełnie... Mam mieć teraz próbę z dyrektorem muzyki. Prawda, pan Cabiński mówił nawet, że przed przedstawieniem!... — zawołała, przypominając sobie.
— Aha! z tym opojem...
Janka spojrzała na nią, zdziwiona ostrym dźwiękiem jej głosu.
— Chcesz pani koniecznie być u nas?
— W teatrze?... tak!... Umyślnie przyjechałam.
— Skąd? — zapytała krótko stara.
— Z domu — odpowiedziała Janka, ale już ciszej i z pewnem wahaniem.
— A... pani świeża zupełnie!... no, no! to ciekawe!...
— Dlaczego?... że ktoś, co kocha teatr, chce się dostać do niego?...
— I!... tak każda mówi, a ucieka z domu albo przed czemś... albo dla czegoś...
Janka usłyszała w jej głosie akcent złości jakiejś, więc się nic nie odezwała na to, ale, rozważywszy coś szybko, zapytała:
— Nie wie pani, czy dyrektor orkiestry prędko przyjdzie?...
— Nie wiem! — odburknęła gniewnie stara i odeszła.
Janka została znowu sama; cofnęła się nieco w kulisę, bo na scenie rozciągano olbrzymie, woskowane płótno. Patrzyła się na to bezmyślnie, gdy stara znowu się pokazała i przemówiła łagodniej: