— Nazwisko — odpowiedziała — myśląc, czy może nie lepiej byłoby użyć jakiego pseudonimu.
— Ja się nazywam Sowińska. Mogę pani być pomocną we wszystkiem. Jestem tylko teatralną krawcową, ale robi się i to i owo, co potrzeba. Córka moja ma magazyn strojów, jeśli będzie pani czego potrzebować, proszę do nas...
Głos jej miękł, i czuć było, że łasiła się, przymilała z uśmiechem, chciała wzbudzić zaufanie.
— Proszę pani, jakże z tym dyrektorem?...
— Potrzeba mu kupić koniaku. Tak!... — dodała po chwili — koniak, piwo i przekąska, to może wystarczy, a jeżeli nie, to już on sam powie resztę...
— Ileż to może kosztować?...
— Myślę, że za trzy ruble ugości się go należycie. Niech mi pani da, już ja wszystko załatwię. Trzeba iść zaraz, bo czas.
Janka dała pieniądze.
Sowińska wyszła i w jaki kwadrans przybiegła zdyszana.
— No, dobrze wszystko!... Chodź pani, dyrektor czeka.
Za salą restauracyjną był gabinet z fortepianem, w potrzebie używany na próby śpiewne i korepetycye.
Halt, czerwony i zaspany, już tam czekał.
— Mówił mi Cabiński o pani... — zaczął. — Co możesz pani śpiewać?... Uf! jakże mi gorąco!... Może uchyli okna? — zwrócił się do Sowińskiej.
Jankę zaniepokoił jego głos chrapliwy i twarz roz-
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/087
Ta strona została skorygowana.