ogniona, pijacka, ale usiadła do fortepianu, nie wiedząc, co wybrać.
— A!... pani gra?... zdziwił się bardzo.
— Tak — odrzekła i zaczęła grać wstęp jakiś, nie widząc znaków Sowińskiej.
— Zaśpiewaj pani, cobądź... niech tylko głos usłyszę... A może mogłabyś pani solo śpiewać?...
— Panie dyrektorze... ja do dramatu, do komedyi wreszcie czuję powołanie, ale nigdy do opery.
— O operze nie mówimy przecież...
— Tylko?
— O tem... o operetce! — zawołał, uderzając się w kolano z kankanowem zacięciem. — Śpiewaj pani!... nie mam czasu i spalę się z gorąca.
Zanuciła drżącym od emocyi głosem, ale z pewnem wyrobieniem, jakąś piosenkę Tosti’ego. Dyrektor słuchał, a patrzał się na Sowińską, wskazując na spieczone usta.
Kiedy skończyła, zawołał:
— Dobrze... przyjmujemy panią... Uciekam, bo się smażę.
— Możeby się dyrektor z nami... czego... napił?... powiedziała nieśmiało, zrozumiawszy znaki Sowińskiej.
Trochę się wymawiał, ale w końcu został.
Stara kazała garsonowi przynieść pół butelki koniaku, trzy piwa i przekąski, a wypiwszy swój kufel, wyszła spiesznie, narzekając na zapomnienie czegoś w garderobie.
Halt przysunął się z krzesełkiem bliżej.
Janka, zmieszana tem sam na sam, milczała, nie wiedząc, o czem mówić.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/088
Ta strona została skorygowana.