pokój. Szeregi gazowych świateł nad prostymi z desek stołami, biegnącymi z trzech stron przy ścianach, płonęły bez obsłon. Ściany były sklecone z nieheblowanych, ani malowanych desek, popisane nazwiskami, datami, dowcipami i karykaturami, robionemi węglem lub szminką czerwoną.
Na wolnej ścianie wisiały całe pęki sukien i kostyumów.
Ze dwadzieścia kobiet siedziało rozebranych przed lustrami najrozmaitszych kształtów, a przed każdą paliły się świece.
Janka, zobaczywszy niedaleko ode drzwi wolny stołek, usiadła i zaczęła się przyglądać.
— Przepraszam, to moje miejsce! — zawołała jakaś tęga brunetka.
Janka stanęła z boku.
— Pani przyszła do kogo?... — pytała się ta sama, nacierając sobie twarz waseliną — pod puder.
— Nie. Przyszłam do garderoby. Jestem w towarzystwie — powiedziała dosyć głośno.
— Tak?!...
Kilka głów podniosło się z nad stołów i kilka par oczów spoczęło na niej.
Janka powiedziała swoje nazwisko tej brunetce.
— Facetki!... ta nowa nazywa się Orłowska. Poznajcie się! — zawołała brunetka.
Kilka najbliżej siedzących wyciągnęło ręce do przywitania i charakteryzowały się dalej.
— Lodka, pożycz mi pudru.
— Kup sobie!
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/092
Ta strona została skorygowana.