Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/093

Ta strona została skorygowana.

— Sowińska — krzyczała jakaś przez uchylone drzwi na dół, do garderoby solistek.
— Spotkałam tego samego faceta... wiecie!... Idę sobie Nowym-Światem...
— Blaga!... Myślałby kto, że na takiego dyabła poleci który!
— Kupiłam sobie garnitur... patrzcie!... — wołała nizka, bardzo ładna blondynka.
— On ci kupił?...
— Jak Bozię kocham, nie!... kupiłam sobie z oszczędności.
— Perskie oko!... o!... Uwierzymy... Ten farmak składa ci oszczędności, co?...
— Zupełnie lila!... bluzka wolna z karczkiem, z koronek kremowych, spódniczka gładka z rulonikiem u dołu... kapelusz z fiołkami... — opowiadała któraś, nadziewając przez głowę sukienki baletowe.
— Słuchaj-no, ty, liliowa... kiedy mi oddasz pół rubla, bo potrzebuję...
— Wezmę po spektaklu, to ci oddam... słowo!
— Aha! Caban ci da akurat tyle...
— Powiadam pani, że już mnie rozpacz ogarnia... Pokasływał trochę... myślałam, że to nic... aż tu wczoraj zaglądam do gardziołka... plamy białe... Poleciałam po doktora... obejrzał i powiada: dyfteryt! Siedziałam przy nim całą noc, smarowałam co godzinę... nie mógł nic mówić, tylko pokazywał paluszkiem, że go bardzo boli... i łezki tak mu płynęły po buzi, że myślałam, iż umrę z boleści!... Zostawiłam przy nim stróżkę, bo chcę wziąć co pieniędzy... zastawiłam salopę i wszystko mało i mało!... — opo-