— Zamorduj go pani!... niewierny!
Leciały odpowiedzi, podkreślane śmiechem.
Charakterystyczna zniknęła i już z drugiej strony sceny było słychać, jak pytała się wszystkich:
— Niema tutaj Piotrusia?
— Ona się kiedy wścieknie z zazdrości o niego!...
— Porządna kobieta!
— Nie przeszkadza to, że jest głupia ze swoją zazdrością o człowieka najspokojniejszego w świecie.
— Jak się masz redaktor!
— O, redaktor!... to jakby już było piwo i papierosy.
— Mecenas! dobry wieczór!...
— Co tam w kasie słychać?
— Pysznie!... teatr wyprzedany, bo Gold pali cygaro.
— Chwała Bogu! będą większe akonta.
— Bolek! jak się masz?... Nie wchodź, bo się roztopisz, jak masło... mamy małą Afrykę dzisiaj...
— Zaraz się ochłodzimy, już zamówiłem piwo...
— Na scenę wszyscy!... Lud na scenę! kapłani na scenę! wojsko na scenę!... — krzyczał inspicyent, biegając po garderobach.
Po chwili, prócz osób z publiczności, nie było już nikogo, wszyscy pobiegli na scenę.
Po przedstawieniu, Janka idąc do hotelu, uczuła się ogromnie znużoną tyloma wrażeniami. Pokój hotelowy wydał się jej jeszcze nędzniejszym, a tak pustym i nudnym, że natychmiast poszła spać, ale zasnąć nie mogła.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/106
Ta strona została skorygowana.