— Dzień dobry! — odpowiedziała, zdziwiona tą wizytą.
— Może panienka co kupi?... Mam dobre, tanie towary. Może co z byżuterye?... Może rękawiczki, śpilki do włosów, masyw, srybne! może co?... Mam różny towar, na różne ceny, a wszystko doskonalne, paryskie!... — trzepała prędko, rozkładając zawartość pudła na stole, a małe jej, czarne oczki, o ciężkich powiekach czerwonych, niby oczy jastrzębia biegały po pokoju, rozglądały wszystko.
Janka milczała.
— Co to szkodzi zobaczyć... — nalegała żydówka. Mom tanie rzeczy i ładne rzeczy! A może wstążki, koronki gipiurowe, pończochy?... może chusteczek jedwabnych?...
Janka zaczęła rozglądać rozłożone przedmioty i wybrała parę łokci jakiejś wstążki.
— Może i mama co kupi?... rzuciła na domysł, patrząc się uważnie.
— Sama jestem.
— Sama? — cmoknęła przeciągle, przymrużając oczy.
— Tak, ale tutaj mieszkać nie będę — powiedziała, usprawiedliwiając się niejako.
— Możebym ja nastręczyła mieszkanie?... Ja znam jedną wdowę, co una...
— Dobrze — przerwała jej Janka — niech pani poszuka dla mnie pokoju przy familii, na Nowym-Świecie, blizko teatru...
— Panienka z tyjatru?... a!...
— Tak.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/109
Ta strona została skorygowana.