Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

rektor, przeczytawszy żonie, mozolnie i z mnogiemi przekreśleniami napisane zaproszenie.
— Bogdan! cicho, bo nie słyszę, co ojciec czyta.
— Mamusiu, Edek wziął mi rolę!
— Tatku, Bogdan powiedział, że ja jestem głupi caban!
— Cicho! Jezus, Marya! z temi dziećmi!... Przycisz-że je Pepa.
— Niech mi tatko da dychę, to będę cicho.
— I mnie! i mnie!
Cabiński ścisnął pod stołem szpicrutę i czekał; skoro tylko dzieci zbliżyły się na pewną odległość, skoczył i zaczął je okładać, gdzie trafił.
Podniósł się pisk i wrzask; drzwi się z łoskotem otwierały i młodzi dyrektorowicze z krzykiem zjeżdżali na dół, po poręczach schodów.
Cabiński spokojnie czytał po raz drugi zaproszenie żonie, siedzącej w drugim pokoju.
— Na którą godzinę prosisz?
— Po przedstawieniu, napisałem.
— Trzeba poprosić kogo z recenzentów, ale to już osobne listy, albo ustnie prosić.
— Ja nie mam już czasu, a trzeba porządnie napisać.
Zawołaj kogo z chóru, niech napisze.
— Ba! strzeli mi jakiego byka, jak ten Karol w przeszłym roku; wstyd miałem później... A może ty Pepa napiszesz?... masz ładny charakter.
— Nie, nie wypada, żebym ja, dyrektorowa i ko-