Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

sienniki dzieci pod ścianą, stosy nut i muzykalii, kosze z biblioteką, to kupa starych łachów i dekoracyi.
Złość się w nim podnosiła coraz większa.
— Ja źle grałem?... ja cyrkowiec?... a żeby cię jasności, psiakrew, ogarnęły!...
Chwycił jakąś szklankę z paki i grzmotnął nią o ziemię, potem uniósł stos książek i rzucił nim, potem krzesło wyplatane potłukł.
Zaogniał się coraz więcej, wywierał złość swoją na rzeczach różnych i rozbijał same drobiazgi — ale spotkawszy się ze wzrokiem Pepy, tak samo wiejącym nienawiścią i pogardą, skoczył do fortepianu i uderzył pięścią w klawiaturę, aż kilka strun pękło z brzękiem smutnym — i pobiegł do okna; na parapecie stał stos talerzy z resztkami wczorajszego obiadu.
Pepa skoczyła coprędzej i zasłoniła sobą talerze.
— Odejdź!... — mruknął groźnie, zaciskając pięście.
— To moje! — zawołała i cały stos talerzy rzuciła mu pod nogi z taką siłą, że się rozbiły na drobne kawałki.
— Bydlę!
— Błazen!
Skrzyżowały się przymiotniki, stanęli naprzeciw siebie groźni, gotowi rzucić się i gryźć wzajemnie, tak oczy płonęły im nienawiścią i zęby szczękały, gdy wtem weszła służąca.
— Proszę pani pieniędzy na śniadanie.
— Niech ci pan da! — odpowiedziała i krokiem dumnym, takim, jakim Rakiewiczowa schodzi ze sceny, wyszła do drugiego pokoju, zatrzaskując drzwi za sobą.