Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

Zamknęli duszę w tej małej orbicie sztucznego życia, i to im w zupełności wystarczało.
Pepa faktycznie przewodziła nad teatrem, ale nad mężem tylko pozornie, bo jej, pomimo zawiści, imponował; ale za to we wszystkich zakulisowych plotkach, intrygach i skandalach była mistrzynią.
Nigdy sobie nie zdawała sprawy z niczego, słuchała tylko instynktu chwilowego i męża czasami. Przepadała za melodramatem, za sytuacyą groźną, targającą nerwy; lubiła szeroki gest, ton mowy podniesiony i niezwykłość jaskrawie uderzającą.
Bywała często przesadnie patetyczna, ale grywała z zapałem; tak ją nieraz porywała sztuka, akcent, słowo jakieś, że po zejściu ze sceny, jeszcze za kulisami płakała prawdziwemi łzami.
Role umiała zawsze najlepiej, bo każdą wykuwała; o dzieci dbała tyle, co o starą garderobę: rodziła je — i pozostawiała mężowi i niani.
Zaraz po wyjściu Cabińskiego krzyknęła przeze drzwi:
— Nianiu, do mnie!
Niania dopiero co wróciła z kawą i chłopakami, których ledwie ściągnęła z podwórza; rozdzielała śniadanie dzieciom i obiecywała:
— Edziuś!... będziesz miał buciki... tatko kupi. Wacio dostanie garniturek, a panna Jadzia sukienkę... Pijcie dzieci!
Głaskała je po głowach, przysuwała bułki, obcierała twarze z troskliwością. Kochała je i chodziła około nich, jak około własnych dzieci.