Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

— Naprawdę, to nie wiem, nianiu, czy ja co gram dzisiaj?...
Udawała zawsze, że nie dba i nie pamięta o scenie, że tylko oddycha domem i dziećmi.
— Wicek z książką nie przychodził dzisiaj, to pani nie gra — odpowiedziała niania, sprzątając pospiesznie ślady spustoszeń, jakie narobił Cabiński.
— Czytałem dzisiaj w „Gońcu“ bardzo pochlebną wzmiankę o dyrektorowej.
— Niezasłużona może, bo ja wiem, jak się tę rolę grać powinno.
— Grała ją pani prześlicznie, cudownie!...
— Komplemencista z mecenasa, niedobry i nieżyczliwy!... — kaprysiła naiwnie.
— Prawdę tylko mówię, istotną prawdę, słowo honoru!
— Proszę pani, dyć je już kole połednia — powiedziała niania, która w ten sposób przypominała gościowi, że czas iść sobie.
— Dyrektorowa do teatru?
— Tak, zajrzę na próbę, a potem wyjdę trochę na miasto.
— Pójdziemy razem, dobrze?... Po drodze załatwimy mały interesik...
Cabińska spojrzała na niego z niepokojem. Nie widział tego, bo mrugał znowu oczkami, przekładał nogę na nogę i obsadzał binokle, wciąż się zsuwające.
— Pewnie chce pieniędzy — myślała Cabińska, kiedy już szli po schodach.