Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

Mecenas tymczasem kręcił się, uśmiechał się i szczebiotał.
Był to naprawdę „mecenas“ towarzystwa; wszystkim mówił po imieniu i wszystkimi się interesował. Nie wiedziano, czem był, gdzie mieszkał, co robił, ale kieszeń miał zawsze otwartą.
Zjawiał się w ogródku na pierwsze przedstawienie, znikał po ostatniem aż do przyszłej wiosny. Pożyczał pieniędzy, których mu nigdy nie oddawano; czasami fundował kolacyę, przynosił cukierki aktorkom, opiekował się młodemi adeptkami i podobno zupełnie platonicznie kochał się zawsze w którejś z aktorek.
Był to dziwny, ale zarazem bardzo dobry człowiek.
Cabiński, zaraz po przyjeździe, pożyczył od niego sto rubli — i umyślnie przy wszystkich żeby ich przekonać, że nie ma pieniędzy, zmusił go do wzięcia w zastaw bransoletki żony.
Cabińska myślała właśnie, że teraz będzie chciał zwrotu pieniędzy.
Siedli cicho w krzesłach, bo próba była w pełni i właśnie Majkowska z Topolskim grali jakąś kapitalną scenę miłosną.
Mecenas słuchał, kłaniał się na wszystkie strony, uśmiechał i szepnął:
— Pyszna to rzecz, miłość... na scenie!
— I w życiu nie jest złą...
— Miłość prawdziwa, to rzadkość w życiu, więc ja przekładam scenę, bo tutaj mam ją codziennie — mówił szybciej i znowu powieki zaczęły mu drgać.
— Mecenas rozczarowany?...