Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

— Szanowna publiczności! Tu się wróży z ręki, z nogi i z czegoś tam jeszcze!... tu się przepowiada przyszłość, daje się talent, cnotę, monetę w przyszłości! Po pięć kopiejek wejście, po pięć!... dla biedniejszych po dziesięć groszy! Prosimy szanowną publiczność, prosimy! — krzyczał Wawrzecki, naśladując doskonale głos hecarzy z Ujazdowskiego placu.
Aktorzy otoczyli ze wszystkich stron siedzących, zaglądali w rękę i śmiali się głośno.
— Niechże mecenas mówi!
— Prędko za mąż pójdzie?
— Kiedy zakasuje Modrzejewską?
— Czy bogatego bębenka mieć będzie?
— Może każe co postawić?
— Ilu tam już było?...
Leciały drwiące i swawolne zapytania.
Mecenas nie odpowiadał, tylko w milczeniu oglądał obie dłonie.
Janka słyszała drwiny, ale ten dziwny człowiek przykuł ją wprost do krzesła; czuła, że ją ogarnia złość, i wstyd, a nie mogła ruszyć rękami, które trzymał.
Przeniknął ją jakiś dreszcz zabobonny — przed przepowiednią.
Nie wierzyła, śmiała się nieraz pogardliwie ze znajomych, pozwalających sobie gadać setne głupstwa cygankom, ale bała się czegoś nieokreślonego.
Wreszcie mecenas puścił jej ręce i powiedział do otaczających:
— Moglibyście chociaż raz nie błaznować, bo to czasami jest nietyle głupie, co nieludzkie. Przepraszam