Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

panią, że ją naraziłem, bardzo przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać, żeby ręki nie obejrzeć; to moja słabość...
Pocałował ją ostentacyjnie w rękę i zwrócił się do zdziwionej Cabińskiej.
— No, chodźmy dyrektorowo!
Jankę paliła ciekawość taka, że pomimo tylu widzów, zapytała cicho:
— Nic mi pan mecenas nie powie?
Mecenas się obejrzał, ale zobaczył, że dziesiątki osób już chwytały mu prawie z ust odpowiedzi, więc się nachylił i szepnął ciszej:
— Teraz nie mogę... Za dwa tygodnie jak powrócę, powiem pani wszystko.
— Chodź-że mecenas, bo teraz, to już naprawdę jesteś nudny! — wolała Cabińska. — Ale, ale!... czy pani będzie mogła przyjść do mnie po próbie? — zwróciła się z zapytaniem do Janki.
— Owszem, przyjdę — odpowiedziała, siadając.
— Stary zwaryował!... pocałował ją w łapę, niby księżnę! — mówiły do siebie chórzystki.
— Będzie się nią opiekował.
— Podobno jest dosyć pierzasty i leci tylko na krowienty... stary cymbał!
Janka, choć słyszała, że to do niej było powiedziane, nie odpowiedziała nic, bo już tyle zrozumiała, że w teatrze lepiej nic nie odpowiadać i płacić za wszystko pogardliwą obojętnością.
— Gdzież pójdziemy, dyrektorowo? pytał me-