cenas, ale był jakiś mniej wesoły, zamyślał się i szeptał coś do siebie.
— Chyba tam, gdzie zwykle, do mojej cukierni.
Cabińska nic się nie pytała, dopiero, gdy usiedli w cukierni, w której stale przesiadywała codziennie po kilka godzin, pijąc czekoladę, paląc papierosy i przypatrując się ruchowi ulicznemu, zapytała się, udając obojętność:
— Cóż tam mecenas zobaczył w rękach tej sroki?
Mecenas poruszył się niecierpliwie, wsadził na nos binokle i krzyknął na posługującego chłopaka:
— Mazagran i czekolada bardzo lekka!
Zwrócił się do Cabińskiej.
— Widzi pani, to tajemnica... wprawdzie nic nie znacząca, ale tajemnica nie moja.
Cabińska nalegała koniecznie, bo przecież dość jest zawołać głośno: „tajemnica“, żeby wszystkie kobiety wyprowadzić z równowagi — ale nie powiedział nic, tylko rzucił krótko:
— Wyjeżdżam, dyrektorowo.
— A to gdzie i po co? — zapytała zdziwiona mocno.
— Muszę... wrócę za dwa tygodnie. Otóż przedtem chciałbym uregulować nasz...
Cabińska skrzywiła się i czekała, co dalej powie.
— Bo widzi pani, mogłoby wypaść, że wróciłbym dopiero jesienią, kiedy was już nie będzie w Warszawie.
„Dawno przeczuwałam, że jesteś stary lichwiarz“ — myślała Cabińska, dzwoniąc w szklankę.
— Ciastek owocowych!
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/134
Ta strona została skorygowana.