że pozwalał się opętać nudnej, starej i kapryśnej kokietce. Musiała mieć zawsze kogoś zaufanego, któryby chciał słuchać skarg, lamentów i serdecznych zwierzeń z przeszłości.
Cabiński nie bronił jej tego, bo go nie obchodzili nawet nieplatoniczni kochankowie żony, a drwił przy każdej sposobności z ich nieszczęsnej doli.
Cabińska, po rozstaniu się z redaktorem, wróciwszy do domu, zrobiła istotne piekło: dzieci wybiła, nianię wykrzyczała i zamknęła się na klucz w swoim pokoju.
Słyszała, że mąż przyszedł, pytał się o nią, pukał do drzwi; gdy podawano obiad, nie wyszła, chodząc gniewnie po swoim pokoju.
Wkrótce przyszła Janka. Kazała ją prosić do siebie i przywitała serdecznie, zaprowadziła do buduarku, przepraszała, że musi poczekać nim ona zje obiad; zrobiła się do niepoznania przystępną i gościnną.
Janka, zostawszy samą, z ciekawością rozglądała się po tym buduarze, bo o ile całe mieszkanie wyglądało na skład rupieci, na salę pasażerską trzeciej klasy, pełną tłumoków, waliz i kufrów, o tyle ten pokój jaśniał elegancyą, a nawet pewnym zbytkiem.
Pokój był o dwóch oknach, wychodzących na ogród, obciągnięty ciemnym, udającym brokatelę papierem z malowanymi amorkami na suficie.
Jedwabny pons w złote pasy pokrywał dziwacznie powyginane meble. Kremowy dywan, naśladujący starą włoską makatę, zaścielał całą podłogę. W złoconą skórę oprawny Szekspir, leżał na stoliczku z laki, malowanej w desenie chińskie.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/138
Ta strona została skorygowana.