Janka niewiele zwracała na to uwagi, bo całą ją pochłonęły wieńce, wiszące na ścianach z napisami na wstęgach: „Koleżance w dniu imienin“, „Znakomitej artystce“, „Od wdzięcznej publiczności“, „Dyrektorowej — od Towarzystwa“, „Od wielbicieli talentu“. Wawrzynowe łodygi i liście palmowe były pożółkłe ze starości i wisiały poskręcane, okryte pyłem. Szerokie wstęgi białe, żółte, ponsowe, spływały ze ścian, niby oddzielne kolory tęczy i krzyczały temi literami, tłoczonemi złotem, o czemś dawno przebrzmiałem. Te szumnie brzmiące napisy, wieńce poschnięte, nadawały pokojowi pozór kaplicy grobowej; szukało się jeszcze bezwiednie napisu: „Ś. p. — zmarła“... i t. d.
Janka uczuła jakieś ściśnięcie smutne serca i zdawało się jej, że tutaj musiał koniecznie ktoś umrzeć, tak tam było cicho i tak smętnie.
Proste łóżko pod pawilonem z liliowych tiulów, upiętych bukiecikami sztucznych róż bordo, stoliczki, albumy stojące, fotografie w różnych rolach i kostyumach, zeszyty ról, porozkładane od niechcenia na konsolkach i taburetach — tworzyły całość dosyć wdzięczną, ale bardziej pretensyonalną. Czuć było, że ten pokój paradny jest tylko na pokaz, że tutaj nikt w nim nie mieszka i nie myśli.
Janka oglądała albumy, gdy weszła cicho Cabińska.
Miała wyraz cierpiący i melancholijny; upadła ciężko na fotelik, westchnęła głęboko i cichym, przebolałym głosem szepnęła:
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/139
Ta strona została skorygowana.