Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

prasę, prześladował mnie nędznik na każdym kroku... Musiałam opuścić Lwów i życie moje popłynęło innem łożyskiem... innem...
Chodziła po pokoju gorączkowym krokiem; miała łzy w oczach, miłość w uśmiechu, smętek goryczy w kątach ust, tragiczną maskę rezygnacyi na twarzy, opuszczenie głębokie w postawie i dziki akcent rozpaczliwego bólu w głosie.
Grała to opowiadanie z mistrzowstwem takiem, że Janka wierzyła wszystkiemu i głęboko odczuwała jej nieszczęście.
— Jakże serdecznie żałuję pani!... co za okropny los!... — wyrzekła.
— To już przeszło!... — odpowiedziała Cabińska, osuwając się w fotelik, z bezwładnością cichej rozpaczy.
Ona sama wierzyła już w te historye, opowiadane z rozmaitymi waryantami setki razy wszystkim, którzy tylko słuchać chcieli. Czasami, na dokończenie, poruszona dźwiękiem własnego głosu i tą niedolą urojoną, wybuchała płaczem głośnym i przez chwil kilka cierpiała prawdziwie.
Tak wiele grywała nieszczęśliwych, zdradzonych kobiet że już zatraciła pamięć granic własnej osobowości; stapiała się coraz bardziej z temi granemi postaciami własnem uczuciem i stąd opowiadanie jej nie było prostem kłamstwem.
Po długiem milczeniu, Cabińska zapytała spokojnie:
— Pani mieszka podobno u Sowińskiej?
— Jeszcze nie. Wynajęłam już, ale muszą mi po-