Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

Natarto jej twarz warstewką białej szminki, przyciemniono ją następnie różem, ukarminowano usta, podkreślono oczy pendzelkiem umaczanym w tuszu, ufryzowano włosy, pozapinano; przerzucano ją z rąk do rąk, dawano tysiące rad i przestróg.
— Wchodząc, niech pani patrzy prosto na publiczność, żeby się nie potknąć.
— A niech się pani przeżegna przed wejściem.
— I prawą nogą wchodzić na scenę.
— No, ślicznie!... ale pani chcesz wejść na scenę w krótkim kostyumie i bez trykotów?...
— Nie mam!...
Zaczęły się śmiać wszystkie z jej miny zakłopotanej.
— Ja pani pożyczę! — zawołała Zielińska. — Zdaje się, że będą dobre na panią.
Okazywały jej życzliwość prawdziwą dlatego, że się dowiedziały, iż uczyć będzie Jadzię Cabińskich i że jej Pepa pożyczyła kostyumu. Chciały ją ująć i mieć za sobą w dyrekcyi.
Janka, przejrzawszy się w lusterku, aż krzyknęła z zadziwienia; nie poznała się prawie, tak ją zmienił róż, podczernione oczy i bielidło. Wydało się jej, że ma jakąś maskę na twarzy, bardzo mało podobną do niej samej i przystojniejszą, ale z takim dziwnym wyrazem, jaki miały wszystkie chórzystki.
Zeszła na dół do Sowińskiej.
— Moja złota pani, niech mi pani powie prawdę, jak ja wyglądam?... — prosiła rozgorączkowana.