szczególnie męskiej, bo kobiety tylko krytykowały i drwiły z nich.
W kulisach pełno było najrozmaitszych twarzy; służące, maszyniści, chłopaki z bufetu, aktorzy, czekający wejścia — wszystko to patrzyło na scenę.
Niania z dwojgiem najstarszych dzieci siedziała przy samem proscenium, pod sznurem kurtyny.
Gorąco było takie, że aktorzy dusili się prawie i szminki nieomal spływały im po twarzy.
Wawrzecki z kulisy gwałtownie kiwał na Mimi, śpiewającą duet z Władkiem; aktorka w przerwach pokazywała mu złośliwie język i przysuwała się coraz bliżej.
— Dajże klucz od mieszkania... zapomniałem botfortów, a zaraz ich potrzebuję.
— Jest w sukni, w garderobie. Mogłeś się domyśleć przecież... — odpowiedziała odchodząc na środek sceny, z szeroką frazą muzyczną na ustach.
Halt trzaskał o pulpit batutą, bo Władek połykał nuty i ciągle się chwiał, detonowała go bowiem do reszty groźna irytacya dyrektora orkiestry, tak że coraz gorzej śpiewał.
— Umyślnie mnie sypie, świnia szwab! — mruczał ze złością, ściskając w miłosnej scenie śpiewającą Mimi.
— Nie ściskaj-że mnie tak mocno... żebra mi, jak Boga kocham, połamiesz!... — syczała Mimi, uśmiechając się jednocześnie omdlewająco.
— „Bo kocham cię... miłością szału!... bo kocham cię!...“ — śpiewał Władek ogniście.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/149
Ta strona została skorygowana.