Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

— Czyś się pan wściekł!?... siniaki mieć będę i...
Urwała nagle, bo Władek skończył śpiew i brawa sypnęły się jak lawina, więc go pociągnęła za rękę i poszli na front sceny kłaniać się publiczności.
W antrakcie Janka przyglądała się ciekawie pierwszemu rzędowi krzeseł, bo jej powiedziano, że tam siedzą sprawozdawcy pism; zresztą sama widziała na grzbietach krzeseł tytuły gazet.
Redaktor stał w przejściu środkowem i rozmawiał z jakimś tłustym blondynem.
— Proszę pana, z którego pisma jest ten redaktor, co przychodzi za kulisy? — spytała Janka inspicyenta, pilnującego ustawiania sceny do następnego aktu.
— Z żadnego pewnie, bo to jest sezonowy, ogródkowy redaktor.
— Nie może być!... mówił mi sam, że...
— Hi! hi! — zaśmiał się cicho — to z pani krowienta jeszcze, żeby wierzyć temu, co publiczność, przychodząca za kulisy, mówi!
— Siedzi przecież w krzesłach prasy — powiedziała Janka, jako argument przekonywujący.
— To cóż?... siedzi tam więcej takiej hołoty. Widzi pani... tylko ten jasny blondyn jest literatem naprawdę i krytykiem teatralnym, a reszta... to takie sobie ptaki letnie: Bóg wie, co za jedni, co robią... a że żyją ze wszystkimi, dużo gadają, mają skądciś pieniądze, są wszędzie na pierwszych miejscach, to się nikt nawet nie pyta, co oni za jedni...
Janka jeszcze słuchała, niemile dotknięta tem odkryciem.