— Ależ prześlicznie, prześlicznie pani wygląda — zawołał redaktor, wpadając na scenę i wyciągając już z daleka ręce do niej. — Istny portret Greuz’a! Tylko więcej odwagi, a wszystko pójdzie, jak po aksamicie. Zrobię jutro wzmiankę o pojawieniu się pani na scenie.
— Dziękuję redaktorowi — powiedziała chłodno, nie patrząc na niego.
Redaktor zakręcił się i pobiegł do męskiej garderoby.
— Dobry wieczór panom!... Jak się dyrektor masz?...
— Jakże w sali?... był redaktor w kasie?... Rekwizytor!... psiakość, brzuch dawaj mi prędzej!...
— Prawie wszystkie miejsca są wyprzedane...
— Jak tam idzie sztuka?...
— Dobrze, bardzo dobrze! Odświeżył, widzę, dyrektor chóry: jakaś śliczna jasnowłosa, aż ciągnie oczy...
— Co?... ona tak dobrze wygląda?... To świeża zupełnie.
— Policzę to jutro dyrektorowi za zasługę, że dbasz o oczy publiczności.
— Dobrze, dobrze... Brzuch dawać mi prędzej!
— Dyrektorze, proszę o kartkę na dwa ruble do kasy; muszę sobie zaraz posłać po buty — prosił jakiś aktor, naciągając pospiesznie kostyum.
— Po przedstawieniu! — odpowiedział, przytrzymując sobie poduszkę na żołądku. — Ściśnij mocno, Antek!
Okręcili go w długie powijaki, niby mumię.
— Dyrektorze, ja butów potrzebuję na scenę, nie mam w czem grać!
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/151
Ta strona została skorygowana.