Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/153

Ta strona została skorygowana.

— Ale i nie jest twoim bełkotem... Laska! ludzie dajcież mi laskę!
— I nie jest także twojem tapicerstwem na scenie! syknął ze złością Stanisławski.
— Podesta na scenę! — zawołał inspicyent.
Cabiński pobiegł, wyrwał komuś laskę z ręki, zawiązał sobie czarną chustkę na szyi i wpadł na scenę.
Stanisławski poszedł za kulisy, wszyscy się rozbiegli, garderoba opustoszała, tylko krawiec zbierał kostyumy porozrzucane po ziemi, po stołach i zaniósł je do rekwizytorni.
Przyszedł reżyser Topolski i swoim stałym zwyczajem położył się na rozstawionych stołkach, podkładając sobie rękę pod głowę.
Była to jego namiętność, słuchać tak z oddalenia głosów ze sceny, przyciszonych dźwięków muzyki, niewyraźnych ech śpiewu — i marzyć.
Był to ognisty amalgamat z najrozmaitszych żywiołów: aktor, który miał prawdziwy talent i poza teatrem nie chciał nic znać. Był realistą w grze aż do przesady, z czego się dowoli natrząsano. Żył z Majkowską, oni oboje tworzyli czoło towarzystwa. Kochali się bardzo, ale codziennie prawie robili sobie awantury.
— Moryś! jak ci powiem kawał, jaki zrobiłem Cabińskiemu, to aż podskoczysz na równe nogi! — zawołał Wawrzecki, wbiegając do garderoby.
— Idź do dyabła! — mruknął reżyser i takie kopnięcie wymierzył nogą, że byłby go przetrącił, gdyby się Wawrzecki w porę nie usunął; wpadał we wściekłość, kiedy mu przerywano to sam na sam.