siące nie mógł wytrzymać, bo o co bądź robił awanturę i wyjeżdżał gdzieindziej.
U Cabińskiego siedział już od wiosny, bo go przytrzymywał Topolski i jakiś romans, zawiązany za plecami Mimi, którą uwielbiał.
Był po dziecinnemu zły i przewrotny. Miał namiętność do modnej garderoby i do coraz nowych romansów... ot dusza motyla, ale i z barwami motyla.
W garderobie solistek wybuchnęła burza; krzyczano tam tak, że Cabiński, schodząc ze sceny, pobiegł czemprędzej, aby przyciszyć.
Rzuciła się do niego Kaczkowska z jednej strony, a Mimi z drugiej; pochwyciły go za ręce i razem, starając się nie dopuścić wspólnie do głosu, krzyczały jedna przez drugą.
— Jeśli dyrektor pozwoli, żeby się takie rzeczy działy, to ja nie jestem w towarzystwie!...
— Skandal!... Dyrektorze!... wszyscy widzieli... ani godziny dłużej z nią razem nie będę!
— Dyrektorze! ona...
— Nie kłam pani!
— To jest oburzające!
— To jest wprost nikczemne i śmieszne.
— Na miłość Boską! co się stało?... Jezus, Marya! po co ja tu przyszedłem?! — wołał Cabiński żałośnie.
— Ja opowiem dyrektorowi...
— To właśnie ja powinnam opowiedzieć, bo pani kłamiesz!
— Robaczki moje!... bo jak Boga kocham, nie wytrzymam i pójdę.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/157
Ta strona została skorygowana.