Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

— Tak było: dostałam bukiet, bo go mnie najwyraźniej podawano, a ta... pani, stała bliżej, podeszła i odebrała go... i zamiast oddać mnie, ukłoniła się bezczelnie i zatrzymała go sobie! — wołała wśród łez i złości Kaczkowska.
— Pani blaguj!... myślisz, że ci uwierzą!... Chyba od kominiarzy miałaś kiedy bukiet!... Mój dyrektorze, podano mi bukiet po kuplecie, wzięłam, a ta się przyczepia, że to dla niej... To przecież jest śmieszne i głupie!... Ona myśli, że za jej przedarte wycie obsypią ją kwiatami!
— Tobie dadzą?... tobie, co ani jednej nuty nie bierzesz po ludzku?!... za twój pisk szansonetkowy?!...
— Śpiewa, jak słoń obdzierany ze skóry i stawia się jeszcze.
— Milcz pani! Jestem aktorką na stanowisku i taka krowienta, taki głąb kapuściany, chórzystka marna, będzie mi ubliżać!
— Taka krowienta jest więcej warta, bo ją nie trzymają przez grzeczność, dla zasług dawniejszych, dla jej sztucznych zębów, włosów i późnego wieku!... Mogłabyś już pani wnuczki bawić swoim śpiewem, a nie grywać na scenie!
— Niech dyrektor każe milczeć tej awanturnicy, bo w tej chwili opuszczam towarzystwo!
— Jak ta wiedźma nie będzie cicho, to... jak Wawrzka kocham, nie kończę sztuki... Niech dyabli wezmą wszystko!... Już mi się życie sprzykrzyło, grywać z takiemi!...
Zaczęła płakać.