Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

Janka postąpiła ku niej i głosem aż ochrypłym nieco od gwałtownego gniewu, powiedziała:
— Pani mi nie masz prawa ubliżać! Za mną nie ma się kto ująć, ale ja sobie sama dam radę i nie ścierpię, żeby mi kto ubliżał! Słyszysz pani?... Do gardła wpakuję obelgi! Nikt mi nie ubliżał i nie będzie!
Podniosła głos prawie do krzyku, bo jej niepohamowana natura brała górę. Cisza się zrobiła dziwna, tyle było godności i siły w jej słowach. Popatrzała groźnie rozpłomienionemi oczyma i wyszła.
Kaczkowska dostała spazmów z irytacyi, bo Mimi z resztą kobiet pękały ze śmiechu.
Cabiński uciekł; rozebrał się pośpiesznie z kostyumu i pobiegł do kasy.
— U! zdrów numer, ta nowa! — mruknął któryś.
— Kaczkowska jej tego nigdy nie podaruje...
— Co tej tam zrobi!... dyrekcya ma ją w opiece.
Mimi, zaraz po skończeniu sztuki pobiegła do chórzystek. Znalazła Jankę jeszcze wzburzoną z gniewu; rzuciła się jej na szyję i dziękowała serdecznie, obcałowując.
— Jaka pani dobra... jak ja panią kocham za to!...
— Zrobiłam to, bo tak powinnam była zrobić.
— Nie dbałaś, jak drudzy, że robisz sobie nieprzyjaciółkę z Kaczkowskiej.
— Nigdy o to nie dbałam. Siłę człowieka mierzy się ilością jego nieprzyjaciół — powiedziała dumnie wolno się rozbierając.
— Niech pani pojedzie z nami na Bielany, dobrze?...
— Kiedyż?... ale nie wiem, kto będzie?
— W tych dniach pojedziemy... Będzie Wawrzek,