Cabińska nie puściła jej od siebie i zabrała ze sobą na obiad.
— Ależ to bardzo dobrzy ludzie i kochają panią — powiedziała Janka przy stole.
— Raz na rok, to ich nie zrujnuje — odpowiedziała wesoło Cabińska.
Wyszła z domu do cukierni, żeby nie przeszkadzać przygotowaniom, jakie robiono w domu do wieczornego przyjęcia.
Odsiedziała tam swoje, opowiadając Jance historyę takich dni imieninowych z rozrzewnieniem, które jednak nie mogło przytłumić pewnej goryczy i niepokoju, że redaktor nie dał znaku życia, nie przysłał nawet biletu.
Przedstawienie było dla niej owacyą. Od publiczności dostała masę kwiatów, redaktor przysłał olbrzymi kosz kwiatów, z bardzo ładną bransoletką.
Porwało ją to. Skoro się tylko zjawił za kulisami, odciągnęła go w najciemniejszy głąb teatru i ucałowała ogniście.
* | * | * |
Mieszkanie Cabińskich przedstawiało niezwykły widok.
Dwa pierwsze pokoje urządzono zupełnie scenicznie i zastawiono meblami używanymi w teatrze. W pierwszym pokoju na olbrzymim dywanie zaścielającym zupełnie brudną podłogę, stał puf w pośrodku z wachlarzową palmą; dwa lustra z marmurowemi konsolami stały w rogach. Ciężkie, z wiśniowego welwetu portyery, wisiały u okien i drzwi. Klomb z wielkich fikusów i rodo-