Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

Razowiec, aktor najchmurniejszy z towarzystwa, ale grywający wesołych szlagonów i pociesznych wujaszków.
— To jest głośna tajemnica: nie martwię się i mam dobry żołądek.
— Masz to, czego mnie właśnie brak... Wiesz, używałem tego środka, coś mi zalecił i nic... już mi nic nie pomoże. Czuję, że nie przeżyję tej zimy z pewnością, bo jak mnie nie boli żołądek, to bok, to serce, to włazi mi ten straszny ból w kark lub łamie mi po prostu krzyż, jakby drągiem żelaznym.
— Imaginacya! Pij-no do mnie koniak... Nie myśl o chorobie, a będziesz zdrów.
— Wy się śmiejecie!... a ja ci szczerze mówię, że po całych nocach spać już nie mogę, bo czuję, jak ta choroba rozrasta się we mnie, jakbym widział coś, co się wciska do każdej żyły, do każdej kości mojej i ssie mnie tak okropnie... tak okropnie!... Coraz słabszy już jestem; wczoraj ledwie mogłem skończyć rolę, tak mi brakło tchu...
— Imaginacya, mówię ci! Pij-no do mnie koniak!
— Imaginacya! imaginacya! ale ta imaginacya mnie boli, zabija codziennie, ta imaginacya jest cierpieniem i skończy się śmiercią... słyszysz, śmiercią!
— Lecz się wodą! albo każ sobie głowę ogolić, w żółty kaftan ubrać i odstawić na Bonifratry; tam cię z pewnością wyleczą.
— Łatwo szydzić tym, co nigdy sami nie cierpieli.
— Cierpiałem, jak Boga kocham, cierpiałem... Pij-no do mnie koniak. Zjadłem raz „Pod Gwiazdą“ taki