Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

ckim, jednym ze stałych protektorów ogródka. Rozmawiała o czemś żywo i wesoło, bo redaktor wybuchał co chwila dyskretnym śmiechem, a Kotlicki swoją długą, gniadą, prawdziwie końską twarz krzywił w uśmiechu i obciągał poły długiego surduta. Wiedziano tylko o nim, że jest bogatym i znudzonym.
Kotlicki słuchał dosyć cierpliwie, wreszcie zapytał jakimś drewnianym, bez dźwięku głosem, nachylając się do Cabińskiej:
— Kiedyż kulminacyjny akt sztuki dzisiejszej, kolacya?
— Zaraz... czekamy tylko na właścicielkę domu
— Pewnie za kwartał komorne nie zapłacone, kiedy macie dla niej tyle względów — szepnął drwiąco i swobodnie.
— Pan zawsze i wszędzie widzi tylko najgorsze rzeczy! — powiedziała, uderzając go jakimś kwiatem.
— Dzisiaj widzę tylko, że dyrektorowa jesteś zachwycającą, że Majkowska ma minę lwicy, że ta, co z nią chodzi... ale któż to taki?...
— Świeżo angażowana chórzystka.
— Otóż, że ta adeptka kunsztu dramatycznego jest śliczna przez swoją oryginalność i jedna ma dystynkcyi więcej, niż wszystkie razem, że Mimi podobna jest dzisiaj do bułki świeżo upieczonej, taka biała, okrągła i zarumieniona; że Rosińska ma twarz czarnego pudla, który wpadł do skrzyni z mąką i jeszcze się z niej dobrze nie otrząsnął, a ta jej Zosia wygląda na charciczkę świeżo umytą i wygładzoną... Kaczkowska ma wygląd patelni z roztopionem masłem... Piesiowa, jak kwoczka, która