Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

krwi zalała jej twarz, że poczerwieniała, pomimo grubej warstwy pudru i bielidła.
Umilkli oboje, bo im złość, nienawiść, ból skręcały i żarły wnętrzności. Nie byli w stanie znieść tego i zrozumieć i zgodzić się z tem, że ich czas przechodził, że wypierali ich nowi ludzie i nowe pojęcia; że sam ich wiek obezwładniał w tej walce ponurej i zaciętej, toczącej się bez słów i ciągle. Czepiali się ostatnich skrawków, jak topielcy. Krzyczeli na morze, że wieczny i bezustanny przypływ fal kształtował coraz inaczej brzegi. Czuli z niewypowiedzianą rozpaczą niemoc swoją, ubytek sił, zapadanie się w mroki niepamięci...
Inspicyent, który kiedyś był znanym bohaterem kilku teatrów, stara Mirowska, trzymana już teraz z łaski, przez wzgląd na jej wiek i świetną przeszłość — dopełniali obozu niedobitków starej gwardyi aktorskiej, walczącej w innych czasach, w czasach najświetniejszego rozkwitu sztuki aktorskiej — no i patrzącej na teraźniejszość sępiem okiem... Byli pod pomostem tonącego okrętu, więc nawet ich rozpaczliwych krzyków nikt nie słyszał.
Kotlicki kiwnął na Władka i zrobił mu miejsce obok siebie.
Władek, przechodząc, obrzucił Jankę ognistym wzrokiem i usiadł, trąc kolano, które mu dolegało, ilekroć siedział dłużej.
— Reumatyzm już jest, co?... a sława i pieniądze jeszcze daleko!... — zaczął drwiąco Kotlicki.
— I!... dyabli mi po sławie!... pieniądze to chciałbym mieć...