Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

lutna... Jeśli mi matka pomoże, to się ożenię jeszcze przed końcem sezonu.
— A teatr?...
— Założę towarzystwo... zrobię taką konkurencyę wszystkim dyrektorom, że ich dyabli wezmą!...
Kotlicki śmiał się znowu.
— Matka twoja jest za rozsądna i jestem pewny, że się nie da nabrać, mój piękny!... Co ty tak strzelasz oczami za tą kremową, hę?...
— O, to kokosowa niewiasta, bardzo piękna!...
— Tak, ale na taki kokos masz zęby trochę za słabe. Nie zgryziesz, a ząb stracić można...
— A wiesz, jak dzicy robią?... kiedy niema pod ręką noża albo kamienia, rozpalają ognisko, kładą kokos w ogień i pod działaniem ciepła sam się otwiera...
— A jak niema ognia, to co?... Nie odpowiadasz, mój sprytny?... To odchodzą, pocieszywszy się patrzeniem i myślą, że inni dadzą im radę...
Przerwało im rozmowę wejście właścicielki domu. Zrobił się rumor. Cabińska wyszła naprzeciwko niej z wyciągniętą ręką, z miną rozjaśnionego majestatu.
Właścicielka podnosiła do oczów binokle w złotej oprawie i spoglądała z wysoka na wszystkich.
— Bardzo mi przyjemnie!... bardzo mi miło!... — powtarzała z mdłym uśmiechem, wyciągając łaskawie rękę do przedstawionych sobie przez Cabińską osób.
Robiła minę wielkiej damy, chłodnej, wyniosłej i obojętnej, a żarła ją już od rana ciekawość zobaczenia bliżej tych kobiet, tak głośnych, o których życiu słuchała