kować. Upojenie zaczęło przysłaniać różową mgłą wesołości mózgi i przędło radość w sercach.
W połowie kolacyi zabrzmiał gwałtownie szarpnięty dzwonek w przedpokoju.
— Kto to może być? — zapytała Cabińska, przeglądając wszystkich.
Nikogo nie brakowało.
— Nianiu! niech niania idzie otworzyć.
Niania uwijała się około bocznego stolika, gdzie jadły dzieci; poszła zaraz i otworzywszy, wróciła.
— Któż tam przyszedł?...
— A nikt, ino ten żółtek niechrzczony! — powiedziała pogardliwie.
Najbliżsi wybuchnęli śmiechem na to określenie.
— A prawda, brak Golda!... kochanego i nieocenionego Golda!
Gold wszedł i kłaniał się towarzystwu, skubiąc rzadką, żółtą brodę.
— Jak się masz niechrzczony!
— Po szabasie już jesteś?...
— Hej, żyd! chodźno tutaj, jest dla ciebie koszerne miejsce.
— Kasyerze!... perło kasyerów, chodź do nas!...
— Fundamencie towarzystwa!
Kasyer wciąż się kłaniał i witał ze wszystkimi, nie zważając na grad złośliwych docinków.
— Pani dyrektorowa mi daruje, że się spóźniłem, ale to moja rodzina mieszka na Szmulowiźnie, musiałem istotnie siedzieć z nimi do końca święta.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/183
Ta strona została skorygowana.