Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

Mimi, podochocona i rozbawiona, podeszła do Kaczkowskiej, z którą już przez stół zamieniała spojrzenia i pojedyncze, bardzo życzliwe słowa. Siedziały teraz obok siebie, trzymając się w pół i całując się co chwila z serdecznością przyjaciółek.
Janka, która tylko krótkiemi zdaniami odpowiadała Kotlickiemu, bo z największą uwagą patrzyła i słuchała rozmów, zobaczywszy Mimi w takiej serdecznej komitywie z Kaczkowską, spojrzała zdumionym i pytającym wzrokiem na Kotlickiego.
— Dziwi panią, że się całują?... — powiedział.
— Onegdaj tak strasznie się pogniewały, że myślałam, że pomiędzy niemi niemożebną jest zgoda...
— E... to była sobie tylko taka komedya, zagrana nieźle w chwilowem usposobieniu...
— Komedya?... proszę pana, a ja myślałam, że...
— Że się pobiją, bo przecież i to się trafia za kulisami pomiędzy najpierwszemi i najserdeczniejszemi. Z jakiej planety, u Boga, spadła pani do teatru, że się pani dziwi ludziom i komedyanctwu?...
— Przybyłam ze wsi, gdzie się nie słyszy nic prawie o artystach, tylko o teatrze samym — odpowiedziała po prostu.
— A to przepraszam... Teraz rozumiem zdumienie i pozwolę sobie objaśnić panią, że te wszystkie kłótnie, hałasy, intrygi, zazdrości, bójki nawet, to tylko nerwy, nerwy i nerwy! które wszystkim grają, jak fortepian rozklekotany, za najmniejszem dotknięciem. Łzy są chwilowe, gniewy chwilowe, nienawiści chwilowe, a miłości co najwyżej tygodniowe. Jest to komedya życia rozde-