Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/190

Ta strona została przepisana.

mych cech, co i pomordowane przez niego bydlęta?... ma, i powiem, że jest sam bydlęciem. A chłopi?... zna pani dobrze wieś?...
Janka skinęła głową potwierdzająco i słuchała.
— Niech pani sobie uprzytomni pola zielone, na wiosnę, złotawe latem, szaro-rdzawe, omotane posępnością — jesienią; białe, twarde, dzikie pustką — zimą; niech teraz pani patrzy, jakim jest chłop od urodzenia aż do śmierci. Mówimy o przeciętnych, normalnych chłopach. Chłopak, to będzie dziki, rozkiełznany źrebiec, to będzie siła przyrody wiosennej. Chłop w rozwoju — to lato, to mocarz fizyczny, twardy jak ziemia, spieczona słońcem lipcowem, szary jak jego ugory i pastwiska, powolny jak dojrzewanie zbóż... Jesieni zupełnie odpowiada starość chłopska, ta rozpaczliwa, brzydka starość, co ma oczy wyblakłe, cerę ziemistą, jak podorówki, brak jej sił, w łachmanach, jak ziemia, z której już wydarto większość płodów, że tylko gdzieniegdzie żółcą się poschłe łodygi pól kartoflanych; wylega się pod przyźbami, nie myśli, nie czeka, nie raduje się... on już zwolna powraca do ziemi, co sama głuchnie po zbiorach i w bladem słońcu jesieni stoi cicha, zadumana i senna... Później przychodzi zima; chłop się kładzie w białej trumnie, nowych butach i czystej koszuli do tej ziemi, która się pewnego poranku tak samo wyświąteczniła śniegiem i zasnęła, a której życiem on żył, którą bezwiednie i dziko kochał i razem z nią umiera, tak samo zimny i twardy, jak te zagony ścięte mrozem, co go żywiły. Pani! to nie jest człowiek taki jak my, on się nie oderwał od ziemi