Krzykiewicz, jak najprzytomniejszy, bo nigdy nie mógł się upić, nie przeprosiwszy nawet Golda, pobiegł dalej.
Podchodził do gromadek, jakie się potworzyły, zniżał swoją śpiczastą głowę, rzucał kilka słów i szedł dalej. Intrygował; wygadywał okropności na zbytek Cabińskiego i roznosił w tajemnicy nowinę, że Ciepiszewski zakłada towarzystwo; dawał do zrozumienia, że wie bliższe szczegóły.
— Wiem z pewnością, że gdybyś się pan angażował do niego, oddałby zupełnie kierownictwo w pańskie ręce — szepnął do ucha Topolskiemu.
— Możesz pan wziąć, bo ja nie będę nigdy razem z Ciepiszewskim.
— Dlaczego?... Facet, co ma dobre chęci i jeszcze lepsze pieniądze... gaża pewna...
— Dlatego, że Ciepiszewski jest bałwan, że Ciepiszewski zakłada towarzystwo tylko dlatego, ażeby mieć harem i tytuł dyrektora. Zrozumiano, panie Krzykiewicz?...
— Zrozumiano, panie Topolski, że dodawszy do poprzedniego, będzie jedno nic, na które nie warto zwracać uwagi, a pieniądz zostaje pieniądzem.
Topolski odwrócił się do niego plecami i poszedł napić się wody sodowej.
Wrzało wszędzie, gdyby w ulu, kiedy młody rój szykuje się lecieć w świat.
Wszystkie przyciszone żądze, zazdrości, kłótnie i kłopoty wyłaziły na wierzch niepowstrzymanie. Mówiono głośno, potępiano bez pardonu, obczerniano bez litości,
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/195
Ta strona została przepisana.