Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/203

Ta strona została przepisana.

Przeglądała garderobę Janki ze źle skrywaną złośliwością.
— Trzeba to wszystko przerobić, przefasonować, bo to o milę czuć zapadłą prowincyą — zawyrokowała.
Janka zaczęła trochę oponować, twierdząc, że takie same fasony widzieć można często na ulicy.
— Tak, ale któż to nosi, niech pani na to zwróci uwagę: sklepikarki, albo jakie szewcówny: szanująca się kobieta nie weźmie takich łachów na siebie!
— No to niech pani każe wszystko poprzerabiać, choć dla mnie zupełnie jest to wszystko jedno. Mogę pani zaraz zapłacić za te przeróbki i za mieszkanie za pierwszy miesiąc.
— Nic pilnego. Potrzebuje pani przecież kupić sobie kilka kostyumów, to jest pilniejsze.
— Jeszcze mi wystarczy.
Zapłaciła trzydzieści rubli za pierwszy miesiąc, bo tak się zgodziła z Sowińską.
— Osiedliłam się już na dobre — powiedziała później do starej, która zajrzała do niej.
— Bo to na długo! Za dwa miesiące znowu przeprowadzka... Cygańskie życie, z wozu na wóz, z miasta do miasta... Nigdy kąta nie zagrzać, to także przyjemność!...
— Może kiedy będzie można osiąść gdzie na stałe...
Sowińska uśmiechnęła się posępnie i cicho mówiła:
— Tak się z początku myśli, a potem... potem dyabli biorą wszystko i kończy się na włóczędze do śmierci... Człowiek się tam zszarga jak łach i zdycha gdzie na hotelowym barłogu.