Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/210

Ta strona została przepisana.

zechcesz; możesz sobie kpić z Cabana i nie dbać, czy ci da po przedstawieniu dwa złote, albo nie da. Co tam dbać o co!... tyle zysku, co człowiek użyje... Młoda, ładna dziewczyna powinna się bawić, żyć, używać, a nie marynować z jakimś tam... Pluń pani na to, co powiedzą. Wszystkie tak żyją i widzisz, że nie płaczą wcale na biedę, ani nie narzekają, że im źle na świecie. Dobrze im z tem, bo tak być powinno. Myślisz pani może, że prędzej rolę jaką dostaniesz?... Oho! jak rak świśnie!... dostają te, z któremi się dyrekcya musi liczyć, które mają kogoś za sobą, co je popycha.
Szepska się broniła jeszcze, ale stara jako ostatni argument rzuciła:
— Pani myślisz, że Leszcz zrobi pani jaki skandal?... Mogę pani zaręczyć, że on nie jest taki głupi. Nie potrzebujesz przecie zrywać z nim zupełnie...
I zwykle przeprowadzała wszystko, co chciała.
Za to ciemne pośrednictwo nie chciała nigdy przyjmować nic, choć jej dawano nawet kosztowniejsze upominki.
— Nie chcę... Jeśli komu radzę, to z życzliwości — odpowiadała krótko.
Temi drogami doszła do pewnej władzy w teatrze; trzymała tajemnice wszystkich w swoich rękach, więc się jej obawiano i radzono w każdej drażliwej sprawie.
Janka, która już dosyć poznała głębin życia zakulisowego, patrzała na Sowińską z pewną trwogą. Wiedziała, że nie dla zysków spycha drugie w błoto, tylko dla czegoś, czego jeszcze odkryć nie umiała. Obawiała się chwilami, nie mogąc znieść jej dziwnego wzroku