Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/215

Ta strona została przepisana.

ze złości, bo jak był zdrowy, to się tłukł po świecie, a ślepy, z chorobą niewyleczalną przywlókł się do mnie zdychać... Dałam mu kąt, bo dzieci tak chciały. Jabym go była z drugiego piętra zrzuciła na bruk za moją poniewierkę przez niego... Ale Pan Bóg był wtedy o tyle łaskaw na mnie, że zabrał go niedługo.
Córkę wydałam za mąż. Oleś się krzywił na szwagra, że to układu lepszego nie ma, że się po chamsku nazywa, ale moja pani, co mąż, to mąż, zawsze on lepszy jaki jest, niż żaden. A ten zły nie jest; że się napije czasami, ale swojego grosza przytem nie straci, to i cóż?.. każdy potrzebuje się zabawić czasami. Poszłam do obowiązku, jak już mówiłam, żeby chłopcu pomódz, a i im nie ciężyć, bo otworzyli ten magazyn i z początku bardzo im kiepsko szło.
Raz, będzie temu dwa lata, córka na swoje imieniny zaprosiła kilka osób, po kumostwie, po dobrej znajomości. Akurat, kiedy bawiliśmy się w najlepsze, przynieśli do mnie „telegraf“, a że ja pisanego tak dobrze nie czytam, więc przeczytał zięć.
Pismo było aż z Suwałk. Pisali, żeby przyjechać, bo Oleś bardzo chory...
Jak stałam, tak i pojechałam, a tak mnie coś niedobrego w środku gryzło, tak żydy wolno jechały, jak na złość, że ledwiem nie umarła z niespokojności...
Zawiesiła głos na chwilę, obejrzała się jakoś błędnie po pokoju i cichym, przesiąkniętym rozpaczą głosem, szeptała dalej, podnosząc na Jankę twarz posiniałą.
— ...Nie żył już... Z pochowaniem czekali na mnie...
Janka spojrzała na nią smutnie.