Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/216

Ta strona została przepisana.

— Pani moja, jak zobaczyłam tę pociechę moją, to dziecko najdroższe... w trumnie, z obwiązaną głową, nieżywe... tak coś pękło we mnie... I tak mi się zrobiło pusto i tak ciemno a strasznie, że sobie powiedziałam: Basta i ja zaraz zdechnę...
Żeby Bóg był sprawiedliwy, tobym powinna była umrzeć. Nie płakałam prawie, tylko czułam, że mnie coraz więcej coś w sercu pali, żre i dusi... Tak się płaszczyłam na tej ziemi, która mi go zabrała, tak wyłam, tak mnie coś tłukło i ciągnęło tam, gdzie ten mój chłopiec leżał, że psy wyłyby nad moją żałością i sieroctwem.
Powiedzieli mi później, że się zakochał w chórzystce i z tego kochania się zabił!
Pokazali mi ją. Szurgot był ostatni; wszystkie kulisy nią wycierali i dlatego się właśnie zabił...
Jak ją złapałam na ulicy, to ją tak stłukłam, skopałam, zdarłam za łeb, podrapałam pazurami mordę, że mnie aż oderwali. Zabiłabym, zabiłabym, jak psa wściekłego, za mój ból, za krzywdę!... — krzyczała głośno, zaciskając pięście.
Takie jest moje życie, takie!
Przeklinam codziennie, ale zapomnieć nie mogę... siedzi mi to wszystko tu, pod piersiami...
Czasem, w nocy, to przyjdzie do mnie i stoi, z tą obwiązaną zawsze głową, a ja się aż trzęsę z żałości i serce mnie tak boli, że omało nie pęknie. Oczy już wypłakałam.
Jestem w teatrze, bo mi się ciągle zdaje, że on wróci, że się już ubiera i zaraz wejdzie na scenę... To