Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/221

Ta strona została przepisana.

mizernych kwiatów na oknie i dwie klatki z kanarkami meblowały ten pokój paradny. Okno wychodziło na podwórze wielkości pokoju i otoczone było wysokimi murami. Było tutaj cicho, ale i smutnie, jakaś woń pleśni, starości i skąpstwa wiała ze wszystkiego.
— Napijemy się kawusi... — mówiła Niedzielska.
Wyjęła z serwantki dwie paradne filiżanki i postawiła je na stole. Poszła potem do kuchni i przyniosła kawę, nalaną już w obtłuczone fajansowe kubki i talerzyk z kilkoma suchemi ciastkami.
— A mój Boże, zapomniałam, że ja już wystawiłam filiżaneczki... No, to nic, przecież i w tych wypijemy, prawda?...
Postawiła kawę i znowu zawołała zakłopotana:
— Zapomniałam cukru! Paniusia lubi kawusię słodką?...
— Nie bardzo...
Stara wyszła; słychać było przez drzwi wybieranie ze szklannego klosza cukru, przyniosła na maleńkiej podstawce dwa kawałki tylko.
— Niechże paniusia pije... Ja bo, widzi pani, już tak ze starości nie mogę nic słodkiego pijać — mówiła czerpiąc kawę łyżeczką i rozdmuchując każdą kroplę.
Janka uśmiechała się z jej tłómaczeń i piła, nie mogąc ukryć wstrętu do kawy obrzydliwej i do tych ciastek, które czuć było pleśnią i szafą sosnową.
Niedzielska rozgadała się o Władku, przysuwała ciągle ten talerzyk z ciastkami i zachęcała do jedzenia.
— No, niech pani sama powie, po co jemu to aktorstwo? Do klas chodził, to mógłby być jakim urzęd-