Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/229

Ta strona została przepisana.

bo jakby uczuła spojrzenie jakieś, płynące z nieskończoności i pełne jakichś szklistych, łzawych blasków i mocy...
Usnęła... ale kiedy po jakimś czasie przebudziła się i znowu przez jakieś ciemne skojarzenie ujrzała te same cienie, czuła, że się poruszają nieznacznie, widziała je lepiej, ale nie mogła rozeznać konturów i twarzy; czuła, że są coraz bliżej. Oprzytomniała zupełnie, ale ten niepokój przeczucia jakiegoś był nie do wytrzymania. Oglądała się na wszystkie strony, bo jej się zdawało, że słyszy czyjeś kroki, że ktoś wszedł do pokoju i podchodzi do jej łóżka na palcach, że nawet nachyla się nad nią...
Zesztywniała z trwogi ogromnej, nie śmiała się ruszyć, ani odezwać, tylko myślała ciężko: Kto to?... kto?... i trzęsła się wewnętrznie od zdenerwowania.
Usnęła na dobre dopiero nad ranem, kiedy pierwwsze czerwone promienie wschodzącego słońca wpadły do pokoju.


VII.


Obudziła się o wpół do jedenastej rano; Sowińska właśnie przyniosła jej śniadanie.
— Był kto do mnie?... — zapytała Janka.
Sowińska kiwnęła głową potakująco i podała list.
— Może godzinę temu dał mi go jakiś tęgi, czerwony szlagon i prosił bardzo o oddanie...
Janka nerwowo oderwała kopertę i poznała natychmiast pismo Grzesikiewicza.
„Szanowna pani! Umyślnie przyjechałem do War-