Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/233

Ta strona została przepisana.

nie ma ani odrobiny serca?... Dlaczego?... no, bo pani niema... no, bo usycha, jak i my wszyscy, z tęsknoty za panią!...
— A Kręska... — pytała niby ze spokojem, a wewnątrz czuła się poruszona.
— Cóż tu ma Kręska?... wyrzucił ją do dyabła zaraz na drugi dzień po wyjeździe pani; potem się podał o urlop i wyjechał... Po tygodniu powrócił, ale tak zbiedzony, taki mizerny, że go poznać nie mogliśmy. Obcy ludzie płaczą nad nim, ale pani się nie zlitowała i poszła w świat, jeszcze jaki? do komedyantów!...
Janka zerwała się z krzesła gwałtownie.
— Niech się pani gniewa na mnie, dobrze, ale ja panią za bardzo kocham... my wszyscy za bardzo kochamy panią i cierpimy przez nią, żebym ja nie miał prawa mówić. Niech mnie pani każe wyrzucić od siebie, dobrze, zaczekam pod bramą, spotkam panią gdziebądź i będę mówił, że ojciec umiera bez pani, że jest chory coraz bardziej! Moja matka spotkała go niedawno w lesie: leżał w jakimś gąszczu i płakał jak dziecko... Zabija go pani. Wy się oboje zabijacie tą swoją dumą i uporem zawziętym. Pani jest najlepszą, najświętszą kobietą; ja wiem, czuję, że pani go nie zostawi, że pani powróci i rzuci ten teatr podły... Pani się nie wstydzi być z taką bandą szubrawców?... może się pani pokazywać na scenie!
Urwał gwałtownie i dysząc, obcierał chustką oczy. Nigdy nie powiedział tyle jednym tchem i nie wiedział, skąd mu się wzięła ta dzika i szorstka wymowa.
Janka siedziała ze spuszczoną głową, blada jak