Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/234

Ta strona została przepisana.

płótno, ze ściśniętemi ustami i sercem przepełnionem burzą buntu i cierpienia. Ten ostry głos, jaki słyszała, miał takie łzawe, szarpiące uczuciem głębokiem akcenta i te słowa: „Ojciec cierpi... ojciec płacze... ojciec tęskni za nią!... kocha ją!...“ przejmowały ją ostrym bólem i gryzły tak boleśnie, że chwilami chciała się zerwać i biedź tam, do niego, ale znowu napływały wspomnienia przeszłości i ochłodła; uprzytomniła sobie teatr i obojętniała zupełnie.
— Nie! wypędził mnie na zawsze... jestem sama i pozostanę sama... Nie mogłabym żyć bez teatru! — myślała i powstawała w niej owa szalona chęć zdobywania świata.
Grzesikiewicz także milczał i oczy coraz częściej zaczynały mu zachodzić mgłą i czuł coraz sroższą burzę żalu i miłości do niej. Ogarniał ją wzrokiem i miał wielką ochotę paść przed nią na kolana, całować jej ręce, nogi, kraj sukni i prosić... To znowu, kiedy sobie przypomniał wszystko, zrywał się z krzesła i byłby tłukł, łamał i rozbijał, coby mu pod rękę podpadło; albo napadało go takie rozrzewnienie, że byłby płakał głośno i bił głową o ścianę z rozpaczy, jaka go przegryzała...
Siedział i patrzał na tę twarz kochaną, bladą i wynędzniałą, na której powietrze miasta i nocne, gorączkowe życie wyciskało już swoje piętno i oddałby krew swoją i życie swoje dla niej, niechby tylko zechciała je wziąć.
Janka podniosła na niego oczy, płonące mocnem i niecofniętem postanowieniem.
— Pan musi wiedzieć, jak mnie ojciec nienawidzi;