Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/235

Ta strona została przepisana.

musi pan i to wiedzieć, że kiedym panu odmówiła mojej ręki, to wypędził mnie z domu na zawsze... prawie mnie przeklął i wypędził... — powtórzyła z goryczą. — Odeszłam, bo musiałam, ale już nie wrócę nigdy. Nie zamienię swobody i teatru na niewolę domową. Stało się tak, bo się tak stać musiało. Ojciec mi wtedy powiedział, że nie ma córki, a teraz ja mówię, że nie mam ojca. Rozeszliśmy się i nie zejdziemy nigdy. Ja zupełnie wystarczę sobie; sztuka starczy mi za wszystko.
— Więc pani nie wróci? — zapytał, bo tyle tylko zrozumiał z jej słów.
— Nie; nie mam domu i z teatru nie wyjdę — odpowiedziała spokojnie, patrząc zimno na niego, tylko jej usta blade drżały trochę i pierś szybko się podnosiła, wstrząsana walką wewnętrzną.
— Zabije go pani... on panią tak kocha... nie przetrzyma tego... — mówił łagodnie.
— Nie, panie Andrzeju, ojciec mnie nie kochał i nie kocha... Kogo się kocha, tego się nie męczy przez całe lata i nie wypędza z domu, jak ostatnią... Pies nie wypędza szczeniąt swoich z legowiska... nawet pies, zwierzę, nie robi tego nigdy, co mnie spotkało!...
— Panno Janino! Ja głęboko jestem przekonany, że chociaż nawet w chwili gniewu i uniesienia wymówił pani swój dom, ale ani na chwilę nie mógł myśleć o tem na seryo, nie mógł nawet przypuszczać, że pani to zrozumie tak literalnie. Ja widziałem i wiem, jak strasznie żałuje tych słów niebacznych, jak mu ciężko bez pani... Panno Janino! przysięgam, że go pani uszczęśliwisz powrotem swoim!... że mu pani wrócisz życie!...