Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/238

Ta strona została przepisana.

— Dawny znajomy, sąsiad nasz, bardzo uczciwy człowiek...
— Kopiejczasty być musi ten młodzian... wygląda na takiego! — wołał Głogowski.
— Nawet bardzo bogaty. Mają największą owczarnię w Królestwie...
— Owczarz!... a wygląda, jakby miał do czynienia ze słoniami!... — błaznował Wawrzecki.
Kotlicki uśmiechał się tylko i dyskretnie obserwował Jankę.
— Coś tu było... wzruszona i mocno w wyrazie... — myślał... — Może to jej dawny kochanek?...
— Chodźmy prędzej, bo Mela czeka na nas w dorożce.
Janka ubrała się szybko i wyszli zaraz wszyscy.
Pojechali nad Wisłę i stamtąd łodzią ruszyli na Bielany.
Wszyscy mieli humory wiosenne, tylko Janka nie zwracała uwagi na to, co się działo koło niej. Siedziała posępna i zamyślona.
Kotlicki rozmawiał wesoło, Wawrzecki błaznował z Głogowskim; wtórowały im kobiety rozbawione, ale Janka nic prawie nie słyszała z tego. Przeżuwała jeszcze rozmowę niedawną i to znękanie, jakie jej pozostało w sercu niej.
— Pani coś jest?... — zapytał Kotlicki z troskliwością w głosie.
— Mnie?... nic!... ot, zamyśliłam się o ludzkiej niedoli... — odparła, spoglądając na falę, co ich niosła cicho.