Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/244

Ta strona została przepisana.

wiążą sepeciki i dądzą co przedniego — zawołał Wawrzecki.
Rozłożono na trawę serwetę, wyładowano rozmaite specyały i ustawiono je wśród śmiechów, bo Mimi nie mogła dać sobie rady, a Majkowska nie chciała jej pomagać. Dopiero Janka z Głogowskim urządzili wszystko porządnie.
— Pięknie, a herbata?... — zawołała Janka.
Kotlicki się zerwał.
— Herbata jest, samowar jest, tylko pan przyniesiesz wody. Pójdźmy po nią do Wisły! — zawołała Majkowska, wytrząsając węgle z jakiegoś dzbanka.
Kotlicki skrzywił się trochę, ale poszedł. Nastawiono w kilka minut samowar, w czem mistrzem prawdziwym okazał się Głogowski.
— To moja specyalność! — krzyczał, dmuchając jak miech. — A trzeba paniom wiedzieć, że często, częściej, aniżeli mi się to podoba, brakuje mi węgli, otóż wtedy występuje na jaw mój geniusz wynalazczy: nastawiam papierem lub wreszcie jakąś deseczkę z podłogi trochę się uskubnie i herbata być musi.
— Nie możesz pan sobie kupić maszynki benzynowej?...
— Ba! lubię tylko familijne instrumenty... a po drugie, jak mi zbraknie benzyny, to przecież deseczka, choćby z kanapy, nic nie pomoże.
— Musisz pan prowadzić bardzo urozmaicone życie! — rzekł ze śmiechem Topolski.
— Troszeczkę! troszeczkę... ale żeby to tak smakowało, to nie powiem.