Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/252

Ta strona została przepisana.

arcydziełami. Jest to potężny protestant z nudów i w osobistej sprawie.
— A Shelley?
— Shelley znowu, to boskie gadanie dla publiczności Saturna; poeta żywiołów, nie dla nas ludzi.
Głogowski zamilkł i poszedł sobie nalać herbaty.
— Słuchamy jeszcze; przynajmniej ja czekam dalszego ciągu z upragnieniem — mówiła Janka.
— Dobrze, ale będę przeskakiwał, żeby prędzej skończyć.
— Z warunkiem nie brząkania dzwonkami i bicia w tamburyn.
— Kotlicki, bądź cicho! Ty jesteś marny filister, typowy przedstawiciel swojego podłego gatunku i nie masz głosu, kiedy ludzie mówią!
— Dajcież panowie pokój, bo ja spać nie mogę — prosiła żałośnie Mimi.
— Tak, tak, bo to wcale nie zabawne! — rzekła Majkowska, ziewając potężnie.
Wawrzecki zaczął znowu nalewać kieliszki. Głogowski przysunął się do Janki i z zapałem wykładał jej swoją teoryę.
— Ibsen jest dla mnie dziwnym; on zapowiada kogoś potężniejszego, jest jakby zorzą przed wschodem słońca. A najnowsi, okrzyczani, przereklamowani Niemcy: Suderman i spółka, to głośne gadanie o małych rzeczach. Chcą przekonywać świat, że dajmy na to: noszenie majtek na szelkach nie jest koniecznem, bo można je nosić czasami bez szelek...
— Więc doszliśmy do tego — wtrącił Kotlicki —