Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/253

Ta strona została przepisana.

że już niema nikogo. Jeden dostał po głowie, drugi w bok, trzeci nogą bardzo grzecznie...
— Nie, panie, jestem ja! — odpowiedział Głogowski, kłaniając się komicznie.
— Zwaliliśmy gmachy dla... bańki mydlanej.
— Może tak, ale że i w bańkach mydlanych odbija się słońce...
— To napijmy się jeszcze wódki! — odezwał się Topolski, milczący dotychczas.
— Za drzwi ze wszystkiem!... Pijmy i nie myślmy!
— To ostatnie jest twojem streszczeniem, Wawrzecki!
— Pijmy i kochajmy! — podniósł głos Kotlicki, ożywiając się i dzwoniąc kieliszkiem w butelkę.
— Zgoda, jakem Głogowski, zgoda, bo jeno kochanie stanowi duszę świata!
— Czekajcie, zaśpiewam wam coś o miłości...


A kochajżeż mnie kochaj
A kiedy mnie napoczął —
A nie daj opłakiwać,
A moim modrym oczom
hu ha!

— Brawo, Wawrzek!
Ożywili się wszyscy i już nic nie roztrząsano, tylko paplano, co ślina przyniosła.
— Zacni i zacne!... Chmurzy się na niebie, a na ziemi już pustki w butelkach. Zmykajmy.
— A jak?
— Pójdziemy pieszo, jest co najwyżej mila do Warszawy.